„Nie chcesz tam wrócić” – reportaż Julii Dąbrowskiej

Jest koniec czerwca 2022 roku. Jadę w karetce wraz z ratownikami medycznymi z ostrego dyżuru. Trafiam, tam ponieważ pocięłam się bardzo mocno. Zaraz po zszyciu jedziemy do szpitala psychiatrycznego w Józefowie.

 

Nie chcę tam iść, w karetce płaczę. To ma być moja druga wizyta w psychiatryku. Nie widzę dla siebie żadnej nadziei. Wiem jedynie, że mi tam nie pomogą. Trzy tygodnie wcześniej wyszłam z szpitala psychiatrycznego w Konstancinie, w którym spędziłam 6 tygodni.

 

Wiele osób mówi, że trzeba walczyć o przyjęcie do ośrodka, że czeka się w gigantycznej kolejce.
Mnie przyjmują w ciągu godziny.

 

Szpital wygląda lepiej z zewnątrz niż w środku. Wchodzę i mam wrażenie, że wszystko się rozpada. Większość ścian jest pomalowana na biało, gdzieniegdzie wykwita na ścianie grzyb. Wszystkie okna zakratowane, niektóre z nich zamglone.

 

Przeszukują moje rzeczy osobiste, które przywieźli mi rodzice. Sprawdzają, czy nie mam ze sobą nic, co jest zabronione. Szukają metalowych lub ostrych przedmiotów, a także legginsów, rajstop czy sznurowadeł. Muszę zdjąć całą biżuterię łącznie z piercingiem. Wszystkie moje rzeczy i moje ciało zostają sprawdzone wykrywaczem metali. Zostaję poddana rewizji osobistej. Rozbieram się cała łącznie z bielizną i robię trzy przysiady tyłem do pielęgniarki. Czuję się upokorzona.

 

Po przeszukaniu ląduję w izolatorium, w którym przez tydzień oczekuję na zwolnienie miejsca na oddziale. Izolatorium to taki stan przejściowy. Czuję się tam okropnie. Nie prowadzi się tam żadnych zajęć terapeutycznych. Całe dnie spędzam w jednym pokoju, w którym tylko śpię, jem i rozwiązuję krzyżówki. Miejsce to jest zdecydowanie mniejsze niż zwyczajny oddział, znajduje się tu tylko kilka pokoi i łazienka na korytarzu dostępna dla wszystkich. W pokojach nie ma nic prócz łóżek i szafy, w której czasami uda ci się dostać półkę. W każdej sali przebywają po dwie, trzy osoby, które w czasie twojej obecności są przenoszone na oddział, dlatego co jakiś czas trafia do pokoju ktoś nowy. Przydzielane są tu osoby, które mają podobne problemy psychiczne. Na przykład zaburzenia odżywiania. W izolatorium przebywają zarówno dziewczyny jak i chłopcy, jedynie w pokojach wszystkie osoby muszą być tej samej płci.

 

Nie zawsze w salach przebywa ktoś z personelu, dlatego w każdym pomieszczeniu są kamery, przez które stale nas obserwują.

 

W łazience można się myć dopiero po 19. Nie ma w niej prywatności, drzwi nie mają klamek, przez co zdarza się, że ktoś z personelu lub z pacjentów składa niezapowiedzianą wizytę. Każdy musi mieć własne podstawowe środki toaletowe, natomiast kosmetyki do makijażu nie są dozwolone. Nie można się też golić, nawet kremem do depilacji. W łazienkach wszystkie lustra są plastikowe.

 

Codziennie do pokoju przynoszą nam pięć posiłków. Wśród nich nie ma takiego, który by mi smakował. Jednak jako osoba z zaburzeniami odżywiania jestem pilnowana czy na pewno zjadam wszystko. Jeżeli tego nie robię, dostaję nutridrink, czyli wysokokaloryczną płynną papkę. Na śniadanie najczęściej są kanapki z żółtym serem i szynką lub z białym serem. Inne posiłki to kluski na bazie ziemniaków, ryż z jabłkami czy gołąbki. Często jest też mięso, a w piątki ryba, ale jako wegetarianka ich nie dostaję. Oprócz pięciu posiłków każdy może mieć własne jedzenie, ale maksymalnie do 100 gramów dziennie.

 

Na każdym oddziale pracują pielęgniarki oraz pielęgniarze, którzy zwani są kamerzystami. Każda pielęgniarka nosi niebieskie spodnie i białą koszule, natomiast kamerzyści oprócz uniformu mogą nosić stroje prywatne. Atmosfera wśród personelu jest nie do zniesienia. Nie znają imion pacjentów więc do każdego zwracają się per „ej ty”. Przypominam sobie panią Kasię, pracująca w ośrodku w Konstancinie, która jako jedyna pomagała nam mentalnie i próbowała nas wesprzeć. W Józefowie takiej osoby nie ma.

 

Głównym zadaniem personelu jest wydawanie leków, pilnowanie nas, dawanie zastrzyków uspokajających, gdy ktoś szarpie się lub krzyczy. Karzą nas izolatką lub pasami. W pasy trafia ten, kto stanowi zagrożenie dla siebie lub innych. Izolatka jest o niebo lepsza, bo pacjent może się przynajmniej ruszać. Zdarza się, że w izolatce zamiast łóżka jest materac na podłodze. Ale nawet to nie jest tak straszne jak pasy.

 

W pasach byłam trzy razy, w poprzednim ośrodku. Pierwszy raz był dla mnie najbardziej traumatyczny. Przez 16 godzin leżałam przywiązana do łóżka w nadgarstkach, klatce piersiowej i kostkach. Miałam na sobie pampersa, a jedyny moment, kiedy mnie wypuszczali, to posiłki. W tamtym momencie czułam się upokorzona, bałam się, że nie dam rady. Czas dłużył się niemiłosiernie. Nie wiem, od czego zależała długość tej kary, ale w pewnym momencie przyszedł ktoś z personelu i powiedział, że wracam do sali. Po tylu godzinach spętania czułam się fatalnie. Bolało mnie całe ciało.

 

Po tygodniu siedzenia w izolatorium kamerzysta oświadcza mi, że przenoszę się na oddział. Szybko się pakuję i wychodzę, nie chcę już tam przebywać. Cieszę się, że w końcu będę na oddziale, na którym będzie więcej ludzi i zajęcia terapeutyczne. Czuję wielką nadzieję na zmianę.

 

Na oddziale nie zostaję wylewnie przywitana, raczej nikt nie zwraca na mnie uwagi. Pożegnania za to są zdecydowanie bardziej emocjonalne. Przypominam sobie, jak w Konstancinie na pożegnanie ludzie zaśpiewali mi „Ostatnia nockę” Yugopolis i bili brawo. Dostałam od ludzi nazwy kont na Instagramie, żebym później mogła mieć z nimi jakiś kontakt. W Józefowie żegnałam się jedynie z kilkoma osobami, z którymi mam bliższy kontakt.

 

Dzień na oddziale przebiega według ustalonego planu. Codziennie około 7 rano jest pobudka, potem śniadanie, odsiadka, czas wolny, drugie śniadanie, zajęcia i tak dalej. Dzień trwa od posiłku do posiłku aż do kolacji, później idziemy się myć i spać. W czasie roku szkolnego prowadzone są również lekcje, jednak ja trafiam do ośrodka podczas wakacji.

 

Posiłki wydawane są na stołówce. Wszystkie naczynia są plastikowe, by nikt nie zrobił sobie krzywdy. Po każdym posiłku osoby z zaburzeniami odżywiania mają odsiadkę. Przez godzinę trzeba siedzieć na stołówce, by personel miał pewność, że nikt z nas nie zwymiotuje.

 

Czas wolny większości osób wygląda tak samo. Spanie, rozwiązywanie krzyżówek lub rozmawianie z innymi, choć nie zawsze ma się na to siłę. Rozmawiamy o wszystkim – o relacjach, o personelu, o zajęciach, czyli terapii. Terapia jest grupowa, indywidualna lub prowadzona w pracowni plastycznej. Zajęcia są przydzielane odgórnie, według mnie jednak są źle zorganizowane. Nie mam poczucia, żeby mi pomagały.

 

Przez większość czasu jestem smutna i przerażona. Nie czuję się bezpiecznie. Boję się tego miejsca i innych ludzi. Jestem ciągle zamknięta i czuję, jak mój stan się ciągle pogarsza. Szpital psychiatryczny działa na zasadzie strachu, nie pomocy. Choćby nie wiem co, nie chcesz tam wrócić.

 

Personel zazwyczaj nie reaguje, gdy ktoś robi krzywdę innym. Kiedyś zostałam zwyzywana, pobita i okradziona, a jedyne, co usłyszałam to „sama sobie odpowiedz na pytanie, w jakim szpitalu jesteś”. W niektórych momentach personel jest w stosunku do nas agresywny, jednak nie chcę o tym pamiętać a tym bardziej mówić.

 

Czuję się odizolowana od otaczającego mnie świata, brakuje mi kontaktu z moimi znajomymi i możliwości korzystania z social mediów.

 

Każdy jednak ma prawo do odwiedzin, ale tylko dwa razy w tygodniu przez maksymalnie pół godziny. W Józefowie podczas jednej wizyty mógł przebywać tylko jeden opiekun prawny. W zależności od relacji, jaką się ma z rodzicami, niektórzy wyczekują tych wizyt, a inni nie. Podczas spotkań oddajemy swoje ubrania, by rodzice mogli je wyprać w domu, w zamian przynoszą nam świeżą odzież i niekiedy coś do jedzenia. Na spotkaniach z rodzicami głównie płaczę. Chcę, żeby zabrali mnie stąd.

 

Szesnastoletnia Jagoda, z którą rozmawiałam, nadal przeżywa swoje pobyty w szpitalach psychiatrycznych. Jest to dla niej tak głęboka trauma, że zrobi wszystko by do nich nie wrócić.

 

Nasuwają się pytania: co to znaczy zrobić wszystko? Czy to oznacza konieczność ukrywania się ze swoimi problemami? Czy lepiej o tym nie mówić nikomu? Kłamać, żeby tam tylko nigdy nie trafić? Czy metody stosowane w szpitalach temu mają służyć? Czy samotność, upokarzanie, ubezwłasnowolnienie czy brak poczucia bezpieczeństwa są sposobami leczenia? A być może jest to błąd systemu, który pozwala na bezduszność i brak empatii? Nasuwa się wiele pytań, ale pewnie pozostaną bez odpowiedzi.

 

 

O autorce: 
Julia Dąbrowska: uczennica II klasy LXIV LO im Stanisława Witkiewicza w Warszawie.

W wolnych chwilach najchętniej czyta literaturę klasyczną, faktu i popularnonaukową, a także rysuje portrety. Interesuje się fotografią, modą i jej projektowaniem oraz kolekcjonuje przedmioty vintage. Uczy się grać na pianinie i ukulele. Miłośniczka zwierząt w szczególności kotów, wegetarianka.

 

 

Reportaż powstał w ramach projektu „Młodzi piszą reportaż” współfinansowanego przez m.st. Warszawa.